
piątek, 17 lutego 2006
środa, 15 lutego 2006
korba
Oddzielając się od czarnych myśli różowym świętem wywołanym- widokówka, rzut oka, ducha, serca, niepotrzebne skreślić, na Bury i okolice poboczne.
O ile okolice mogą być nie-poboczne.

Jutro -jak zwykle- biorę się do roboty; która polega na ów zajęciu szukaniu. 8 telefonów, 2 głupie uśmiechy, 1 spotkanie, bilans i tak się sprowadzi do 6 Carlsbergów, które pracy nie potrzebują- wręcz przeciwnie- szukają bezrobotnych...
O ile okolice mogą być nie-poboczne.

Jutro -jak zwykle- biorę się do roboty; która polega na ów zajęciu szukaniu. 8 telefonów, 2 głupie uśmiechy, 1 spotkanie, bilans i tak się sprowadzi do 6 Carlsbergów, które pracy nie potrzebują- wręcz przeciwnie- szukają bezrobotnych...
wtorek, 14 lutego 2006
Pablo Mostkowiak
fotołowy
To będzie długi post. Foto-post. Tak jak już wcześniej "ostrzegałem", wybrałem się na zdjęcia z kolegą. W środku nocy. Z prowiantem. Aparat, kamera, plecaki i my. Czy trzeba dodawać coś jeszcze? Zanim nie uzyskam zgody na publikację wszystkich zdjęć, umieszkam tylko kilka...
Deptak, właściwie centrum Bury. Miejsce, do którego od samego początku zapałałem niezwykłą sympatią- w minionym roku, latem, widziałem te miejsce po raz pierwszy, był upał, mnóstwo obcych ludzi i mój entuzjazm z pobytu w UK... dziwnie jest teraz patrzeć na te miejsce wyczyszczone z ludzi, martwe i ciche. "28 dni później" mi się przypomina, ale jakoś bólu nie czuję. Chyba przywykłem do Bury, na tyle, żeby entuzjazm ustąpił miejsca rutynie. Przerażające, jak mało czasu na to potrzeba...

Idąc dalej dostajemy się do centrum miasteczka. Kościół, tak jak wszystko wokół, w stylu wiktoriańskim. Mi to bynajmniej nie przeszkadza.

A na Silver Street proszę ja Ciebie siedziała jakaś dziewczyna. Are you okey, Ce pa sa, daswidanjia, nic, ale to kompletnie nic nie wytrąciło jej z równowagi. Oczywiście staliśmy obok i bezczelnie klepaliśmy fotki, nie szanując faktu, że dziewczyna chce sobie poczytać książkę o drugiej nad ranem przy świetle księżyca którego zresztą nie było. Totalny bezruch, ale nie paraliż. Jednym słowem- Sio, leszcze.
No to poszliśmy.

Obok stacji. Ten placyk mijam zawsze ilekroć jade do Manchesteru. Po lewej postój taksówek, po prawej Bury Market. Na wprost Mill Gates i zieloniutki, żabi wręcz budynek. Taki zielony rodzynek w brązowym cieście.


Idąc dalej dostajemy się do centrum miasteczka. Kościół, tak jak wszystko wokół, w stylu wiktoriańskim. Mi to bynajmniej nie przeszkadza.

A na Silver Street proszę ja Ciebie siedziała jakaś dziewczyna. Are you okey, Ce pa sa, daswidanjia, nic, ale to kompletnie nic nie wytrąciło jej z równowagi. Oczywiście staliśmy obok i bezczelnie klepaliśmy fotki, nie szanując faktu, że dziewczyna chce sobie poczytać książkę o drugiej nad ranem przy świetle księżyca którego zresztą nie było. Totalny bezruch, ale nie paraliż. Jednym słowem- Sio, leszcze.
No to poszliśmy.

Obok stacji. Ten placyk mijam zawsze ilekroć jade do Manchesteru. Po lewej postój taksówek, po prawej Bury Market. Na wprost Mill Gates i zieloniutki, żabi wręcz budynek. Taki zielony rodzynek w brązowym cieście.
poniedziałek, 13 lutego 2006
park-inson nocny
Właśnie wróciłem z przechadzki po parku; trzy zdjęcia wklejam, i szybko zbieram się w sobie, bo wychodzę na koleje- tym razem do centrum

Park na Rochdale Road. Naprzeciwko tego parku mieszkałem przez ostatnie ponad 4 miesiące. Fajne miejsce, zwłaszcza za dnia, gdy jest pogodnie i można pograć w tenisa.
A to już konkretne Rochdale Road, chyba najdłuższa ulica w Bury. Wyjście, jedne z wielu, z parku, i wgląd na treść miasteczka.
Wash Lane, nasz domek. Na dole mamy sklep, o którym szerzej i głębiej później; te drugie okno w miare jasne na "1" piętrze to mój tymczasowy lokal.

Park na Rochdale Road. Naprzeciwko tego parku mieszkałem przez ostatnie ponad 4 miesiące. Fajne miejsce, zwłaszcza za dnia, gdy jest pogodnie i można pograć w tenisa.


niedziela, 12 lutego 2006
znajdź 10 różnic
Dzień, noc, jaka różnica?
To co w umyśle, to i za oknem. Deszcz, chłód i syf w ogródkach sąsiadów. Lekko zwolniony jestem z życia po wczorajszej wizycie Pana Heinekena. Właściwie, Państwa Heinekenów, którzy przyszli ze znajomymi (Belgijska rodzina Stella Artrois).
Może do nich zadzwonię, żeby wpadli na kawę.
To co w umyśle, to i za oknem. Deszcz, chłód i syf w ogródkach sąsiadów. Lekko zwolniony jestem z życia po wczorajszej wizycie Pana Heinekena. Właściwie, Państwa Heinekenów, którzy przyszli ze znajomymi (Belgijska rodzina Stella Artrois).
Może do nich zadzwonię, żeby wpadli na kawę.

Subskrybuj:
Posty (Atom)