wtorek, 8 stycznia 2008

not funny

Ile razy musiałbym pod rząd cię upić, ile razy podpalać, tak z początku z ciekawości, potem dla satysfakcji, byś chciała się ze mną kochać?

Nierząd ma swój początek i koniec przy wyjściu z autobusu, wcześniej byłaś dla mnie tylko anonimowym tyłem głowy, jak każdy inny tył głowy za jakim stoję z rana na przystanku.

Troszeczkę się obracasz w lewo, ale nie za dużo, troszeczkę - troszeczkę to jednak o niedużo za wiele bym nie zobaczył że masz twarz. Wysyłam myśl, nieśmiałą z początku, hej jak masz na imię, czy też miałaś tak fatalny dzień, chodźmy może do, trzy kropki, potem jakiś lokal się powie, na początku niby niedosłyszy, a ja coś wymyślę w czasie, zorientuję się po głosie czy to pub czy restauracja bardziej, walniemy po kawie, tak po prostu, spontan taki, luzik w sumie niby.

Potem czerstwy scenariusz nie wiedzieć dlaczego nie idzie po mojej myśli, nie wiedzieć dlaczego, bo sam go przecież wymyślam.

Obracasz się troszeczkę, jakoś przelotnie mnie rejestrujesz. Nie masz pojęcia, że ja już na tym etapie myślę o podpalaniu dla satysfakcji. Udaję oczywiście zrównoważonego. Na uniwerku pracuję, a w torbie przez ramię mam trzeci tom Sapkowskiego i firmowego pendrive’a 2GB, ale nie tylko, bez przesady, gumy orbit, notes jeszcze i karty Bicycle. Przeciętniak taki zrównoważony że aż szczypie w oczy, na dodatek z nadwagą a to jakoś dziwnie moim zdaniem dewiantów wyklucza.

Ser feta, oliwki.

To jak wrócę.

Tak mi o pokarmie coś przez myśl przebiegło między myślami, ale reflektuję się, wracam na właściwy kurs. Titanic mógł się pomylić, ja w swoim dryfowaniu nie widzę kataklizmu na horyzoncie. Nie teraz, proszę, ledwo co śnieg spadł, zimę uwielbiam, na zimę czekałem, a ty sobie tak po prostu pójdziesz i cała zima w pizdu i śnieg też już not funny będzie?...

Wiec stoisz na tych schodach, schodku właściwie, bo to autobus tak zwany niskopodłogowy, tak zwany, bo moim zdaniem podłoga zazwyczaj jest nisko, oczy wiadomo jak to oczy, spotkały się na chwilę, dla jednych to norma dla drugich juz scenariusz, cos tam poprawiam z kurtką niepotrzebnie, chyba żeby tak w dziubek nie sterczała śmiesznie z piersi, ale choć wewnątrz mało to ambitne to na zewnątrz ruch w przestrzeni robię, takie szamotanie ostatnie, może twój kurs zachwieje, może tez nagle zaczniesz mieć fatalny dzień.

Ale nie, ruszasz twardo, po męsku, jak to tylko możliwe tylko w przypadku delikatnych kobiet, przed siebie i znikasz w zaspie. Przed wyjściem złapałaś się jeszcze poręczy, bo ślisko, a ja odebrałem to jako „papa”, wyciągnięta dłoń ku górze pozdrowienie oznacza, oczytany jestem generalnie i z mowy ciała też nie osesek.

Nikt mi tu w scenariusz pluć nie będzie, że przynajmniej pożegnać się nie chciałaś.