środa, 22 marca 2006

Pablo Jeziorański

Jeziorko, lub też, za przeproszeniem- zalew. Podejrzewam, że potencjalni polscy czytelnicy mogą mieć nadmiar kaczek, więc serię zacznę apolitycznie- od łabędzia.


Łabędź jaki jest, taki jest. Inny kraj, inne zwyczaje.



Ja tam się nie tłumaczę, ale pogodę mieliśmy niesłoneczną. Odbija się to na fotkach. Dobrze, bo będę miał ochotę tam wrócić żeby materiał potraktować poważniej...



Narazie tyle tego- reszta jak przyjdą słoneczne dni (dziś był właśnie taki). Jutro idę na rozmowę w sprawie pracy. Trzymajcie kciuki!

p.s. Szczególne pozdrowienia dla Agnieszki i Sebastiana :)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Wiec moja teoria dot. krzakow potwierdza sie... Statystycznie rzecz biorac - 60% krzakow, 39% opuszczonych fabryk i kosciolow, 1% niewiast... Jakkolwiek zdjecia by mi sie podobaly, za jakis czas trzeba bedzie odwrocic proporcje!

Łabędź fajowy, taki dumny i dostojny - polskie mozemy podziwiac niestety tylko w poziomie :>

I jak rozmowa?

pejot pisze...

"Zadzwonimy"
Czyli dobrze, bo ten zwrot akurat tutaj ma inny sens, niż w PL.

Co do Twojej teorii, to niestety nie da jej się za bardzo uniknąć w terenie... Chociaż jeśli opierasz ją na podstawie moich zdjęć, to przypominam o Cumbrii i North Wales...

A łabędź "zrób to sam" też mi do gustu przypadł, chociaż to tylko zwykłe H5N1 (sorry, jeśli macie już dość tego symbolu, tutaj nikt o tym nie mówi, więc nie ma przesytu). Popatrzył na mnie, prosze ja Ciebie, przestraszył się i poleciał, klapki zostawił.
Wróci po nie jak będzie chciał wylądować.