Więc tak. Płyniesz i płyniesz, proszę ja ciebie, tym stateczkiem z Druskiennik, i nagle lądujesz na brzegu małej miejscowości. Co tu dają? Klasztor dominikański. OK, spoko. Jakby stała tam tylko stodoła, też byśmy pewnie wysiedli (byłem z grupą). Nawet nie wchodziłem do środka. Patrzyłem tęsknie w dal, na lasy i rzekę.
Dobra, wszedłem do środka, ale tylko na chwilę.
A potem zostałem na dłużej, bo było zajebiście chłodno i przyjemnie.
PS Na zdjęciu oczywiście tylko baszta, a nie klasztor. Dominikanie, jacy by nie byli, na pewno nie są aż tak skromni.
czwartek, 2 lipca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz