sobota, 22 kwietnia 2006

Cumbria_4

Jako, że zrezygnowalem z osobnych galerii, nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pokazać jeszcze kilku zdjęć w osobnym wątku. Z tego wyjazdu do Cumbrii to już chyba ostatnie.







A tak to wygląda na mapie.


środa, 19 kwietnia 2006

Blackpool_2

Niespodzianka! :) Pomyślałem sobie, że mogą być na tym świecie osoby, co do porannej kawki lubią sobie rzucić okiem na mojego bloga. No wiem, nieskromnie.

W każdym razie proszę- nowa porcja Blackpool. Wciąż staram się znaleźć odpowiadający mi styl obróbki... i wyraźnie ciągnie mnie do czegoś podobnego:



Kusi mnie bardzo, żeby udostępnić również oryginały... Kto wie, może na dniach przygotuję jakiś link do oryginalnych zdjęć, tak, żeby nikomu nie narzucać odbioru. Kto zechce, zerknie i porówna. Może pojawią się jakieś propozycje, uwagi? Z chęcią wysłucham.



Ostatnie ujęcie w tym poście. Tematu Blackpool jeszcze nie zamykam, powinienem zabrać się to jak się wyśpię. Bardzo kreatywnie wpłynęło na mnie te miasteczko, nie przeczę. Szukam okazji, by wybrać się tam ponownie... Wiedząc, czego mogę się spodziewać, lepiej będę mógł się do tego przygotować. Zresztą, tak u mnie bywa najczęściej, że pierwsza wizyta w danym miejcu jest tylko rozglądaniem się- staram się nie robić zdjęć, poznaję powoli teren, wkorzeniam się w lokalne życie. Przypatruję się miejscom, które mnie pociągają, by podczas drugiej wizyty nie tracić za bardzo czasu- tylko uderzyć pewnie w migawkę.
Jasna sprawa, że nie zawsze tak to działa- np. będą po raz pierwszy w Cumbrii, myślałem, że więcej nie będę miał okazji tam wrócić...


wtorek, 18 kwietnia 2006

Blackpool

W końcu- wybierałem się do angielskiej wersii Las Vegas od długiego czasu, zawsze coś w wyjeździe przeszkadzało- i nagle proszę, bez zapowiedzi, planowania, wyszło.
Bury- Blackpool, lekko okrężną drogą (autostrady), 45-50 minut. Można jeździć codziennie.
Pierwszy kontakt z miastem- na plus. Dużo pozytywnie zakręconych, spontanicznych ludzi- staruszkowie z perukami afro, gra kolorów we wszystkim co cię otacza, muzyka, ruch, życie.



Poza silnym wiatrem, wiejącym nieprzerwanie z kierunku morza, pogoda jak na życzenie. Miałem szczery zamiar wejść na Wieżę- 360 stóp wysokości, co daje jakieś 160 metrów (kto mi to przeliczy na piętra?). Niestety, właśnie z powodu wiatru- nie udało mi się. Co raz zamykane były windy jeżdżące na szczyt. Porównajcie proszę na zdjęciu poniżej wysokości- diabelskiego młyna i wieży. Nie są od siebie aż tak bardzo oddalone (w tle dostrzec też można jedną z największych kolejek górskich w Europie).



Jakoś nie widać może na tych zdjęciach tych tłumów, ale ludzi było naprawdę sporo- mimo, że to był poniedziałek., Ciekawe, jak wygląda Blackpool w piątkową noc... Trzeba będzie to kiedyś sprawdzić...


Morze zasyfione jak prostytutki w Tajlandii. Podejrzewam, że spacer po muszelki bez kaloszy i ortalionowych skafandrów byłby dość ryzykowny.



Klimatycznie- podobało mi się. Nie miałem za bardzo możliwości wniknąć w wąskie, zapchane uliczki, które raz po raz kusiły mnie wyglądając zza szlaku promenady. Innym razem. Jestem pewny, że wrócę tam szybciej, niż się spodziewam.



Jutro więcej zdjęć.

niedziela, 16 kwietnia 2006

Cumbria_3

Nie róbmy sobie jaj, zwłaszcza dziś, obietnicę trzeba dotrzymać. Kolejne zrzuty wzrokowe z Cumbrii.



Dopiero wiosna, ale zastanawiam się, ile barw dojdzie latem? Będzie można na to patrzeć bez szarych okularów?


Wężowy szlak. Kraina Boa.


A te zdjęcie zrobiłem, bo otoczenie, dzięki temu drzewku, co wygląda jak krwioobieg kogoś grubszego, przenosło mnie w świat westernów, ze starych filmów z P. Newmanem. Howk.



Ostatni przystanek przed powrotem do domu. Z tego miejsca zdjęcia następnym razem. Sielanka przez duże S- miękko otulony pierzynką szczyt góry, dzieciaki na polanie puszczające latawce, brzeg jeziora, gdzie roześmiane rodziny pakują się do łódeczek i odpływają machając do nas łapkami. Polsko, wróć!*


* Dla tych, co nie teges z ironii- no właśnie....

Cumbria_2

Kurcze, jest tego masa... nie mogę się zdecydować jakie ujęcia zachować, wybrać, pokazać. Nie chce mi się robić oddzielnej galerii, worka na zdjęcia zawiązanego luźno linkiem który bym tu najchętniej wkleił, wybór pozostawiając innym...
Kiepski ze mnie fotograf, amator, ktory nie potrafi na targu zwanym PROFI ubić własnych dzieci.
Eh. Wklejamy. Po pięć? Niech będzie. Plus opowieść? Niech będzie...


Jak się okazuje, magiczna kraina jest bardzo blisko mojego miejsca zamieszkania. Wyjechaliśmy, nie spiesząc się, ok. godziny 11.00- na 12.30 byliśmy w Kendal, jak dla mnie prawie "stolicy" Cumbrii. Na teren "The Lakes" wkroczyliśmy 30 minut wcześniej...


Aha, 1.5h między innymi dlatego, że pomyliliśmy drogę. Nadłożyliśmy ponad 10 mil, ale za to szybko uchwyciłem wiatraki i samotnego, smaganego wiatrem pana w budce z hamburgerami, który rozłożył się ze swoją uroczą działalnością na poboczu drogi. Nad jego głową powiewała majestatycznie flaga Wielkiej Brytanii, a on sam zdawał się nie zdawać sobie sprawy z tego, że stoi na skrajnym pustkowiu. Zresztą, może takich jak my, którzy pomylili drogę, jest więcej, i dzięki temu jego córka może spędzać wakacje na wyspach Rhodos?... Oczywiście dla zasady nie wklejam dziś pana z budki. Może kiedyś. Kiedyś z całą pewnością.




Tak. Miejsce chwały i klęski każdego z nas, a czego czujesz w sobie więcej, to zależy tylko od twojej kondycji. Ja kondycję mam raczej kiepską; komputer, książki, piwo w objęciach The Black Heart Procession, które raczej do tańca nie zaprasza.
Niemniej, wdrapuję się cierpliwie. Z uporem maniaka, który nie idzie po to, żeby wejść, coś sobie, komuś, niepotrzebne skreślić, pokazać, tylko po to, żeby zrobić zdjęcie. Dobre, złe- to już nie ma znaczenia. Nie zostawiłem tego pytania u podnóży gór- to się liczy. Zabrałem je ze sobą na szczyt, żeby się przekonać.



To przedsionek Cumbrii. Kolorowa, mamiąca mózg kurtyna, która zatrzymuje cię jak najdłużej przy sobie, kusi barwami, zapachem, żebyś tylko nie opuścił jej szlaków, nie podążył dalej, drogą A951 w kierunku Gór Skalistych, jak to je pieszczotliwie nazywam, w kierunku Shape Fells, które wbijają się w ciebie wszystkimi ośnieżonymi szczytami, wiatrem, jeziorami, i które nawet nie muszą prosić "zostań". Albo się zakochujesz od razu, bez pamięci, albo wracasz i myślisz tylko o tym, co zjeść na kolację.


A ja? Cóż, kolację po powrocie zjadłem. Na drugi dzień dopiero, ale zjadłem. Muszę mieć siły, żeby tam wrócić po raz kolejny, prawda?

konary i sęki

Zbliża się coś, co nazywane jest świętami. Jedym Ważniejsze, inym mniej wAŻNE. Ja nie wiem nawet, na czym polegają. Nie obchodzi mnie to, szczerze mówiąc, ale nie mylić tego proszę z jakimś uprzedzeniem... Po prostu tak już mam, mogę mieszkać z 5 osobami w jednym domu przez 7 miesięcy, i nadal nie wiedzieć, jak niektórzy mają na imię. Tak już jest. Lubię te osoby. Ale nie mam potrzeby wiedzieć o nich nic poza tym... że je lubię. W myślach i tak nazywam je po swojemu.

Jedna z osób, które znam i chyba nawet lubię, powiązała moja tęsknotę za bliskimi z ojczyzną. Nic do Polski nie czuję. Jestem polakiem, i to wszystko. Nie umrę za ojczyznę, jeśli o to chodzi... Lepiej czuję się z dala, na "wygnaniu". Czasem nawet żałuję, że nie jestem jeszcze dalej. Ale to już kwestia uciekania od samego siebie, i nic na to nie poradzę :)

Głupia sprawa, ta ucieczka. Na Marsie tak samo będzie bolała mnie głowa. Chciałbym zejść na sam dół- do prostoty, gdzie już nie będę musiał się nad niczym zastanawiać; gdzie będę żył jak mech, kora drzewa, jaskółcze gniazdo- bez świadomości, tak po prostu. Dla samego życia.



A zdjęcie wklejam, bo jak o korzeniach mowa, korzenie się przypomniały.