niedziela, 16 kwietnia 2006

Cumbria_2

Kurcze, jest tego masa... nie mogę się zdecydować jakie ujęcia zachować, wybrać, pokazać. Nie chce mi się robić oddzielnej galerii, worka na zdjęcia zawiązanego luźno linkiem który bym tu najchętniej wkleił, wybór pozostawiając innym...
Kiepski ze mnie fotograf, amator, ktory nie potrafi na targu zwanym PROFI ubić własnych dzieci.
Eh. Wklejamy. Po pięć? Niech będzie. Plus opowieść? Niech będzie...


Jak się okazuje, magiczna kraina jest bardzo blisko mojego miejsca zamieszkania. Wyjechaliśmy, nie spiesząc się, ok. godziny 11.00- na 12.30 byliśmy w Kendal, jak dla mnie prawie "stolicy" Cumbrii. Na teren "The Lakes" wkroczyliśmy 30 minut wcześniej...


Aha, 1.5h między innymi dlatego, że pomyliliśmy drogę. Nadłożyliśmy ponad 10 mil, ale za to szybko uchwyciłem wiatraki i samotnego, smaganego wiatrem pana w budce z hamburgerami, który rozłożył się ze swoją uroczą działalnością na poboczu drogi. Nad jego głową powiewała majestatycznie flaga Wielkiej Brytanii, a on sam zdawał się nie zdawać sobie sprawy z tego, że stoi na skrajnym pustkowiu. Zresztą, może takich jak my, którzy pomylili drogę, jest więcej, i dzięki temu jego córka może spędzać wakacje na wyspach Rhodos?... Oczywiście dla zasady nie wklejam dziś pana z budki. Może kiedyś. Kiedyś z całą pewnością.




Tak. Miejsce chwały i klęski każdego z nas, a czego czujesz w sobie więcej, to zależy tylko od twojej kondycji. Ja kondycję mam raczej kiepską; komputer, książki, piwo w objęciach The Black Heart Procession, które raczej do tańca nie zaprasza.
Niemniej, wdrapuję się cierpliwie. Z uporem maniaka, który nie idzie po to, żeby wejść, coś sobie, komuś, niepotrzebne skreślić, pokazać, tylko po to, żeby zrobić zdjęcie. Dobre, złe- to już nie ma znaczenia. Nie zostawiłem tego pytania u podnóży gór- to się liczy. Zabrałem je ze sobą na szczyt, żeby się przekonać.



To przedsionek Cumbrii. Kolorowa, mamiąca mózg kurtyna, która zatrzymuje cię jak najdłużej przy sobie, kusi barwami, zapachem, żebyś tylko nie opuścił jej szlaków, nie podążył dalej, drogą A951 w kierunku Gór Skalistych, jak to je pieszczotliwie nazywam, w kierunku Shape Fells, które wbijają się w ciebie wszystkimi ośnieżonymi szczytami, wiatrem, jeziorami, i które nawet nie muszą prosić "zostań". Albo się zakochujesz od razu, bez pamięci, albo wracasz i myślisz tylko o tym, co zjeść na kolację.


A ja? Cóż, kolację po powrocie zjadłem. Na drugi dzień dopiero, ale zjadłem. Muszę mieć siły, żeby tam wrócić po raz kolejny, prawda?

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

pieknie
i opisy i zdięcia

pejot pisze...

No opisy fajne są, dałem za nie 10 funtów. Zdjęcia moje, to znaczy moim aparatem robione, kolega robił znaczy... :)