poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Ghost City I. Prypeć.

Do strefy zamkniętej dojechaliśmy ok 10.20.

Trzaski migawek i ożywienie w "autobusie". Zgodnie z zapowiedziami, nie można robić zdjęć wartownikom, straży, posterunkom itp. Myślę, że to właściwy moment, żeby wyciągnąć aparat.


Właściwie, to też dobry moment, żeby coś Czytelnikom wyjaśnić... sporo czasu minęło od ostatniego wpisu, rozdział "Prypeć" dodaję dopiero po upływie pół roku od wyjazdu. Cały czas chodziło mi to po głowie, starałem się to wszystko w sobie jak najdogłębniej zebrać, uporządkować, jak najlepiej opisać. Teraz widzę, że to po części był jednak błąd- mam co prawda utrwalone konkretne wspomnienia, ale brak w nich tej spontaniczności, która była zaraz po powrocie. Z drugiej strony mam jakby "pogodzenie się" z emocjami które temu towarzyszyły. Wybaczcie więc fakt, że więcej będzie zdjęć, a mniej opisów z informacjami "technicznymi". Zresztą, każdy kto interesuje się tematem i tak bez trudu znajdzie informacje których szuka. Skupmy się więc na obrazie.

Прип'ять - dzień pierwszy


Wysadzono nas po środku niczego. Plac pełen pustki i szarości.


Dostaliśmy mało czasu. Bardzo mało. Akurat tyle, ile zajmuje wejście i zejście z 12-sto piętrowego wieżowca, jednego z wielu tu stojących, zawitanie do paru pustych od lat mieszkań, zrobienie kilku zdjęć, zachłyśnięcie się emocjami, azbestem, i pyłem z opustoszałych korytarzy.


Jeden z kilku wysoko piętrowców, na które się mieliśmy okazję się wdrapywać. Z zewnątrz wszystko wygląda tak samo, dopiero wnętrza odkrywają przed nami prawdziwe oblicza- czas zatrzymany w miejscu.


Spotykane na każdym kroku - propagandowe czytanki, bajki, książki, gazety, zeszyty, broszury, ulotki...


... przedmioty codziennego użytku- wypracowywane latami, które właściciele próbowali w pośpiechu zabrać ze sobą- nie zawsze mieszkanie na 12 piętrze, z widokiem na raj, jest najlepszą opcją w przypadku szybkiej przeprowadzki.


Nieodebrana poczta, i ta, której nigdy nie dostarczono. Brak miejsca zamieszkania, brak adresata.


Standard mieszkań. W chwili obecnej minimalizm, na ówczesne czasy luksus.


Pierwszy kontakt z miastem- ponad miastem. Widok na reaktor, oddalony o parę ładnych kilometrów. Dziwne, jak stałem pod nim, wydawał się tej samej wielkości. Teraz dopiero widać, jak jest olbrzymi. W miarę oddalania się od niego jest coraz większy, czyżby metafora jego zagłady? Chmura którą wypuścił też stawała się coraz bardziej rozległa, jak bąk w dostojnym towarzystwie, o którym nikt przez grzeczność nie mówił, ale każdy wiedział, że coś niestosownego się stało. 


Przez cienkie barierki oddzielające nas od 30 metrów swobodnego lotu obserwowaliśmy świat, którego właściwie nie powinno być. Który nie powinien się zdarzyć. Pomyśleć, że prawie 30 lat temu spokój mieszkańców opierał się na podobnej pewności, co owe zardzewiałe druty oddzielające nas dzisiaj od krawędzi dachu. Wystarczy jeden mały błąd człowieka.


Niczym niezabezpieczone szyby wind mogą robić na człowieku z lękiem wysokości podobne wrażenie, co opustoszałe miasto. Zaglądanie 12 pięter w dół zawsze dla takich osób kończy się mętlikiem w głowie.


Przeglądając zdjęcia satelitarne robione z kosmosu, do pewnego poziomu zbliżenia nie widzimy ludzi, lecz jedynie same budynki, rzeźbę terenu, ulice, lasy... Spoglądanie na panoramę Prypeci było jak robienie zdjęć satelitarnych z dachu- także nie było widać śladu człowieka. Sama przyroda, która generalnie też żyje, ale bez ludzkiej jednostki, nie napawa optymizmem- zwłaszcza w miejscach, gdzie ich się spodziewamy- pod blokami, w oknach, spacerujących, bądź też szwendających się bez celu.


Nie pokazałem dziesiątków zdjęć, nie skomentowałem setki miejsc, nie opisałem miliona myśli, które towarzyszyły mi podczas tej dwugodzinnej wspinaczki na ten wieżowiec. To był pierwszy z dwóch dni spędzonych w Prypeci. Myślę, że najbardziej emocjonalny. Kolejny dzień był już w miarę sensownie przygotowany sprzętowo (co, gdzie, jakie obiektywy, co zabrać ze sobą, itd., itp.), był też konkretniejszy w zebrany materiał...wiedziałem też, czego się mniej więcej spodziewać- dzięki czemu mogliśmy poświęcić się "zwiedzaniu" z w miarę chłodnym umysłem.

PS
Znaczna część zdjęć, jakie zrobiłem, to zdjęcia Prypeciowego grafitti. Poświęcę temu osobny rozdział, bo choć grafitti same w sobie mnie nie za bardzo interesują, ale stanowią tak niesamowitą, nierozerwalną część klimatu Miasta Duchów, że warto temu poświęcić więcej, niż tylko kilka słów pod jednym zdjęciem.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

piękne zdjęcia..