piątek, 10 lutego 2006

ulice M'er-u

No to pojechali. Dziś jakiś wyzuty jestem z wszelkich emocji, leciałem przez dzień siłą poprzedniego wieczoru, i gdyby nie krótki wypad do Manchesteru to pewno wścieklizny macicy bym się nabawił.

Po powrocie odbiło mi, czego jednym z objawów było zalożenie bloga. Ni w trąbę, ni w dziąsło, no ale blog mam i się weń zaczynam wkręcać. Zdjęcia przeglądam, co by tu wrzucić, kiełkuję sobie plany i opcje, rozpatruje za i przeciw. Jest blog, spoko, czemu nie. Gdyby tylko jeszcze bratnia dusza obok mnie się cicho plątała...

Pogoda taka, że siedzenie w domu powinno być karane. W Polsce śniegu po pachy, W UK wiosna pełną gębą. Uśmiechniętą, jasną i świeżą, co się rzadko dość zdarza. Ta świeżość zwłaszcza. Wczoraj z aparatem po Bury latałem, słońce, rzeczka, ptaszki jakieś, nie narzekam! Pytanie tylko, na jak długo starczy mi pieniędzy, żeby sobie tak latać. Narazie- bez pracy. Jeszcze z miesiąc tak wytrzymam, ale co dalej?

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

aha!