czwartek, 23 lutego 2006

podróż za jeden uśmiech

A co to za foch, co to za zastój? Jasne, że można nie mieć ciepliwości do porannych pompek, ale bloga tak zaniedbać? Jego wiernych fanów?

Bo to było tak, Wysoki Sądzie:

W sobotę o świcie pojechałem ze znajomymi do Cumbrii. Pogoda jak na zamówienie; słońce, bezwietrznie, cumulusy leniwie przewalają się po nieboskłonie. Cały dzień spędziłm uroczo zlany potem wspinając się po górkach pagórkach wzniesieniach. Zanim jeszcze dojechaliśmy na miejsce, tereny były całkiem ciekawe:

Potem mogło już być tylko lepiej. Praktycznie cały czas w drodze, zatrzymując się tylko żeby utrwalić to, co utrwalenia warte i to, co na karcie CF nigdy znaleźć się nie powinno, zatrzymalismy się ostatecznie w miejscu, którego nazwy nie pamiętam, ale wiem, jak wygląda:

Przełaziliśmy tam cały dzień, góry, aparat, fajni ludzie, pogoda- mieszanka stawiająca psychikę na nogi, podczas gdy fizycznie z nóg padasz... Dużo kóz, kozic, baranów jakichś się kręciło po zboczach, zaczepki szukając, ale że poczciwie wyglądały, odłożyliśmy kamienie i chwyciłem za teleobiektyw:

Ubawiłem się w każdym razie jak norka. Brak kondycji nie przesłonił mi takich widoków jak te, które zobaczyłem będąc na szczycie góry:

Do Bury wróciliśmy późnym wieczorem, a gdy kładłem się spać jeszcze przez jakiś czas przed oczyma skakały mi kozice na tle ośnieżonych szczytów. Padłem jak kawka; zresztą trochę snu mi się przydało przed następną wyprawą. Planowany cel podróży- Blackpool, angielski odpowiednik Las Vegas.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

purwa, a u nas sniegu po pachy :(

pejot pisze...

zapraszam nie od dziś do siebie :)